Strach, strach, strach…

Doszłam do wniosku, …

Doszłam do wniosku, że największą i najtrudniejszą do pokonania przeszkodą, jaka stoi przede mną w mojej jakże błyskotliwej karierze wiolonczelistki, jest  strach przed oceną i błędem.

Zazwyczaj już w przedszkolu uczymy się, że błąd to zło, najgorsze, co się może zdarzyć. Za wszelką cenę nie należy popełniać błędów. A jak się już je popełni, to trzeba się wstydzić. „Nic nie umiesz, dwója! Jedynka! Beztalencie! Katastrofa!”  Co za horror…

Później dowiadujemy się wprawdzie, że  „człowiek uczy się na błędach”, że „jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz”, ale jest już za późno, co się wdrukowało, nie da się tak łatwo oddrukować .

Przynajmniej w moim wypadku. Obawa przed  błędem,  przed ośmieszeniem się, przed oceną tkwi gdzieś głęboko w podświadomości. I przeszkadza.

Na ostatniej lekcji mój Nauczyciel powtórzył po raz tysięczny, żebym grała swobodnie, szerokim smyczkiem, całą jego długością. A ja nic. No nic, jak ten pień zmurszały i głuchy, wciąż to samo. Zbliża się trudne miejsce,  ręka automatycznie się usztywnia i ładny dźwięk diabli biorą.

Oglądałam kiedyś na YT filmik, na którym paroletni maluch wymiatał na wiolonczeli jakiś trudny utwór. Grał w  pozycjach, śmigając paluszkami po gryfie i smyczkiem po strunach. I wcale, zupełnie, kompletnie ani trochę się nie przejmował tym, że intonacja nie taka, że coś się pomyliło, że wypadł z rytmu. Otóż to! Też tak chcę! Tylko jak to zrobić?

Chyba muszę poważnie porozmawiać z Pianistą. Mówił mi kiedyś, że im gorzej umie jakiś fragment utworu, tym głośniej i pewniej  gra. Tylko że on ma za sobą lata praktyki…

P.S.

Jest na to „oddrukowanie”  całkiem sporo sposobów. Kilka wypróbowałam, ale jak na razie żaden nie działa tak w pełni. Jeszcze o tym napiszę.