Kto jest czyj…

To nie ja panuję nad …

To nie ja panuję nad wiolonczelą, to ona panuje nade mną.

Żłobi bruzdy w palcach i kolanach, prostuje plecy, zmienia mięśnie. Szuka sobie miejsca, dopasowuje mnie do siebie.

Wydobywa ze mnie nawet to, co chciałabym ukryć; każdą słabość, niepewność, każde wahanie. Obnaża je i wyszydza. Nie ma litości, nie obchodzi jej mój ból, nie zwraca uwagi na ograniczenia.

Zmienia moje ciało i duszę. Hartuje, wzmacnia, otwiera. „Moja Viola” mówię, ale to nie ona jest moja, to ja jestem jej.

 



Wizgi, brzdęki i hurgoty

-Lori, słyszysz?

-Lori, słyszysz?

-Słyszę, słyszę, jeszcze żem nie ogłuchła.

-To chyba mysz piszczy albo co?

-Aha.  Musi  ktoś  ją zagryza.

– Wstawaj, pójdziemy sprawdzić.

-Dobra, tylko powoli Loki,  nie pchaj się !

-A Ty cicho bądź i  schowaj pazury!

– Auć!!!

-Co ?

-Ogonem żeś mnie walła! Uważaj trochę!

-Aj tam, nie marudź, już prawie jesteśmy na górze.

-Rany, ale wrzaski…  I co dalej?

-Idź pierwsza Lori, ciebie mniej widać.

-Dobra, idę…

– O żesz Ty!

-Co jest Lori, co jest?

-Weź sama popatrz!

– No wiesz co???!!!  Żeby tak piszczeć na tym pudle? Zamiast sobie normalną mysze złapać?

-Nie dojdziesz za człowiekiem, Loki, nie dojdziesz, żeby nie wiem co.

E.B.

Zaciśnięte usta, zmarszczone czoło, wzrok wbity w nuty… Nie, to nie ja. Ja się po prostu dobrze bawię. Na przykład tak:

albo tak:

czasem też tak:

i tak:

Może będę komponować? Muzykę alternatywną.  Dadaistyczną, można by rzec.

Na razie tylko tyle mogę, bo się zaraziłam od Pianisty, albo od dziecięcia swojego, albo od obojga. Idę do łóżka uprawiać wizgi, brzdęki i hurgoty. A psik!

Rysa na lakierze

Loki i Lori:

-…

Loki i Lori:

– Fajnie było Lori, co nie?

– Super!  A najlepsze, jak sie tą szmatą  zamachła i jej  wpadła do tego barszczu co stał w zlewie.

– No! Szmata się zamoczyła i bryzg poszedł przez całą kuchnię, normalnie tak żem się obśmiała jak nigdy!

– Dobrze że to pudło grające postawiła przy kredensie, było się za czym schować. Ślizgie jest trochę, ale ma się te pazury!

– Ale powiem Ci Lori, że to wszystko przez chytrość. Przecież myśmy tylko chciały spróbować  tego kotleta z patelni, wszystkich byśmy jej nie zjadły.

– Właśnie, Loki, tylko troszkę jednego żem skubła, a ona zaraz psik! psik!  i za szmate się łapie.  No to żem zeskoczyła, a potem łapy mi się rozjechały i co, miałam zlecieć?  A poza tym nie nasza wina, że postawiła to przy kredensie.

– Jasne, że nie nasza. Żeby chociaż to było porządne pudło, takie, co to da się wejść do środka i schować, albo chociaż przespać. Gdzie tam. Tylko hałas robi, spać porządnemu kotu nie daje.

– Racja Loki, racja.

– Dobra, wyjrzyj, może już jej przeszło

Wiolonczela

Że też ją coś podkusiło, żeby je tu przywozić! Dwa koty! Osiem łap, czterdzieści pazurów, ostrych jak szpilki! Czterdzieści ! Wciąż się trzęsę. No bo wyobraź sobie, że stoisz sobie spokojnie, drzemiesz w ciszy, a tu nagle łubudu! Ktoś na Ciebie znienacka skacze  i drapie! Dobrze chociaż, że mnie nie przewróciły, ale  teraz mam rysy, cztery, białe, głębokie, takie do żywego drewna!  Przebrzydłe futrzaki !

E.B. :

Dzieci  nazwały koteczki Lori i Loki. Loki jest czarno-biała, a Loki bura w cętki.  Jak zwał tak zwał, ale świetnie się już zadomowiły. Bawią się i przychodzą mruczeć na kolana. Chyba ktoś je karmił ludzkim jedzeniem, bo wprawdzie jedzą suchą i mokrą karmę, ale jak tylko otworzę lodówkę, przybiegają i miauczą wniebogłosy. I wszystko im smakuje, nawet suchy chleb, a przecież nie chodzą głodne. Wczoraj dobrały się do kotletów. Zostawiłam je na patelni, żeby przestygły i wyszłam na chwilę, a one natychmiast skorzystały z okazji.  Wystraszyłam się, że poparzą sobie łapy o gorącą płytę, a że byłam za daleko, żeby je od razu zdjąć,  machnęłam na nie z daleka szmatą. Bardzo sprytnie, bo koniec po drodze zamoczył się w garnku z barszczem i trochę się chlapnęło. Tu i ówdzie.  No nic, kuchnia i tak wymaga już malowania. Gorzej trochę, że jak uciekały, to chcąc wskoczyć na drapak odbiły się od wiolonczeli, a że jest śliska, to któraś pomogła sobie pazurkami. Na szczęście to tylko mały odprysk, wystarczy odrobinka lakieru i tyle.  Ale chyba jednak instrumenty i koty nie za bardzo do siebie pasują.

Fortepian:

Dopiero teraz to zauważyłaś? !!!

Jak przewieźć wiolonczelę

Viola, jeśli już …

Wiolonczela, jeśli już musi, podróżuje ze mną na tylnym siedzeniu samochodu, przypięta pasem.

Zanim zabierze się instrument w podróż autobusem albo pociągiem warto sprawdzić regulamin przewoźnika. Niektórzy nie wymagają dodatkowych opłat, inni tak, lepiej upewnić się wcześniej.

W samolocie raczej nie należy przewozić wiolonczeli w luku bagażowym. Będzie tam narażona na zmiany temperatur, a dodatkowo obsługa lotniska często nie obchodzi się z bagażami zbyt delikatnie. Poza tym bagaż czasem się gubi i trudno powiedzieć, w jakim stanie będzie nasza wiolonczela kiedy się już odnajdzie. Jeśli się odnajdzie.

Wiolonczela jest zbyt duża, żeby lecieć jako bagaż podręczny, dlatego żeby mogła lecieć w kabinie, obok nas, trzeba wykupić dla niej dodatkowy bilet, przy czym zazwyczaj jest to cena samego biletu, bez opłat dodatkowych. Przewóz należy zgłosić przy rezerwacji biletu i oczywiście zapoznać się wcześniej z wymaganiami przewoźnika.

Jeżeli instrument ma więcej niż 50 lat  potrzebna jest zgoda konserwatora zabytków na wywóz, którą wydaje  na podstawie ekspertyzy lutniczej. Jeżeli instrument jest młodszy, też warto mieć przy sobie ekspertyzę lutniczą dla ewentualnej kontroli celnej. Warto przed podróżą zadzwonić do konserwatora i upewnić się, czy przepisy się nie zmieniły.

Szerokiej drogi!

Który instrument jest trudniejszy, czyli wiolonczela vs fortepian

„Grać na …

„Grać na wiolonczeli jest trudniej, bo to instrument smyczkowy, one wszyskie są trudne.”

Taką odpowiedź słyszałam najczęściej, ale dla mnie wcale nie jest to takie oczywiste. A raczej jest, ale w drugą stronę.

Na fortepianie próbuję grać od kilku lat, na wiolonczeli dopiero od dwóch miesięcy, ale jak na razie na wiolonczeli idzie mi lepiej.

Na fortepianie łatwo jest wywołać dźwięk. Naciskasz klawisz i już. Od początku da się tego słuchać. W dodatku klawisze ułożone są w kolejności, w jednej linii, w tej samej odległości od siebie, łatwo nauczyć się położenia każdego z dźwięków.

Na wiolonczeli nie ma progów, trzeba znaleźć „na ucho” właściwy dźwięk, a potem wprawić strunę w drganie smyczkiem.

Na fortepianie łatwiej jest utrzymać rytm. Puszczasz klawisz, tłumik opada i dźwięk się  kończy.

W przypadku wiolonczeli  trzeba podzielić sobie smyczek, zaplanować, jakiej jego części użyć, żeby dźwięki miały taką długość, jak ta zapisana w nutach.

Ale cała reszta jest trudniejsza.

W muzyce nie chodzi przecież  tylko o wydobycie dźwięku, ale o jego kształtowanie. O to, żeby ta sama nuta brzmiała ostro, lub miękko i śpiewnie, żeby ton był czysty i ładny, żeby był bogaty i nośny.

Kiedy gram na wiolonczeli, błędy słyszę od razu, bo brzmi to tak fatalnie, że aż zęby bolą. Poprawiam wtedy palec albo pociągnięcie smyczkiem i słyszę, czy gram lepiej.   Na fortepianie można grać brzydkim dźwiękiem i wcale o tym nie wiedzieć. A jak poprawić coś, czego się nie słyszy?

Fortepian to możliwość zagrania nawet dziesięciu dźwięków jednocześnie. To oznacza konieczność kontrolowania dziesięciu palców. Każdy z nich musi być niezależny, ale też musi umieć działać z wyrównaną, taką samą siłą i prędkością. Jeśli, na przykład, gram jakiś akord piano, wystarczy jeden niesforny palec który uderzy mocniej, żeby popsuć cały efekt.

W dodatku lewa i prawa ręka grają często inne tempo, inną dynamikę, inny rytm, a czasem zamieniają się ze sobą miejscami na klawiaturze.  

Na wiolonczeli da się zagrać tylko dwa dźwięki na raz (ok, więcej też, ale to dużo wyższy stopień zaawansowania), dwa palce przyciskają strunę. Owszem, muszą działać niezależnie, ale  siła potrzebna jest głównie do tego, żeby odpowiednio mocno docisnąć strunę do gryfu .

Do gry na fortepianie potrzebne jest słyszenie harmoniczne, czyli umiejętność rozpoznawania całych grup dźwięków i relacji między nimi. W grze na wiolonczeli bardziej przydaje się umiejętność słyszenia melodycznego, czyli słyszenia kolejnych, pojedynczych dźwięków i  odległości między dźwiękami.

Wreszcie uczenie się na pamięć – w literaturze fortepianowej nawet łatwe, początkowe utwory to o  wiele więcej nut do zapamiętania niż w wiolonczelowej.

 

 

fortepian

wiolonczela

wywołanie dźwięku

łatwiejsze

trudniejsze

utrzymanie rytmu

 łatwiejsze

trudniejsze

kształtowanie dźwięku

 trudniejsze

łatwiejsze

słyszenie

harmoniczne (trudniejsze)

melodyczne (łatwiejsze)

palcowanie

trudniejsze

łatwiejsze

nauka na pamięć

trudniejsza

łatwiejsza

Ilość dźwięków na raz

dziesięć

dwa

 

Ale może to, na jakim instrumencie trudniej zagrać zależy od predyspozycji? Albo od stopnia zaawansowania? Albo od tego, czy jest to pierwszy instrument, czy kolejny? A może od tego, w jakim wieku zaczynamy grać?

 

 

 

 

 

Jak dbać o wiolonczelę ?

O wiolonczelę należy …

O wiolonczelę należy dbać jak o dzieło sztuki. Kropka.

Cienkie drewno, dusza.  Delikatny, spirytusowy lakier.

Nie rzucać, nie kopać, nie siadać na, nie używać jako podpórki pod ani tym bardziej jako stopera w drzwiach.

Drewno się paczy, cienkie drewno paczy się szczególnie łatwo, drewno instrumentu cały czas pracuje, więc:  nie narażać na zmiany temperatury a zwłaszcza wilgotności. Nie zabierać na rejsy morskie, rajdy konne, przeprawy przez biebrzańskie trzęsawiska  ani na trekkingi w Himalajach. Nici ze wspólnych, upojnych wieczorów przy ognisku, koncertów na kładce przerzuconej przez strumień, nici z romantycznych poranków na mokrej od rosy łące.

Najlepiej byłoby przeznaczyć dla wiolonczeli oddzielny pokój i nigdy jej stamtąd nie zabierać. Stała wilgotność, stała temperatura. Cisza, spokój i bezpieczeństwo.

No ale w końcu nie po to mamy wiolonczelę…

A bardziej serio – wiolonczela rzeczywiście jest bardzo delikatna. To duży instrument, a pudło rezonansowe jest zrobione z cienkich deseczek. Dlatego łatwo reaguje na zmiany temperatury i wilgotności.  Struny się luzują, albo odwrotnie, napinają, dźwięk się zmienia i instrument nie brzmi tak, jak by się chciało. Jeśli często masz w mieszkaniu zbyt wilgotne powietrze, można zainstalować w nim osuszacz, można też spróbować podnieść trochę temperaturę. Jeśli jest zbyt suche można kupić specjalny nawilżacz do wiolonczeli i trzymać ją razem z nim w futerale. Wiolonczeli  nie należy stawiać przy kaloryferze, ani pod oknem.

Do czyszczenia z kalafonii wystarczy sucha szmatka. Istnieją też specjalne płyny do czyszczenia (użyłam takiego dopiero raz, po pięciu latach grania), pod żadnym pozorem nie należy używać dostępnych w sklepach płynów do czyszczenia drewna, bo można całkiem zniszczyć lakier. Nie używamy też wody z mydłem , ani samej wody, jeśli namoczymy drewno, to schnąc, może nawet pęknąć.

Jeśli kołki obracają się zbyt luźno, albo nie obracają wcale, można użyć pasty do kołków – są jej dwa rodzaje. Osobiście nie odważyłam się wypróbować domowych sposobów typu kreda czy mydło.

A jeśli ktoś mimo wszystko bardzo chce zabierać swoją wioloczelę  na biwak, żeglować z nią albo na ten przykład jeździć konno, to polecam wiolonczelę z włókna węglowego.

A ja idę okryć moją ciepłym kocykiem.

Dobranoc Państwu.

Znowu gram

wiolonczela

E.B.

Uff, naprawione. Obejrzałam film (link poniżej), poczytałam trochę i jakoś się udało. Bardzo, bardzo ostrożnie tym razem. Znowu mogę grać, ale na razie mam dosyć własnych eksperymentów.  Na szczęscie w przyszłym tygodniu przychodzi Nauczyciel, wreszcie zacznę się uczyć porządnie i po kolei.

Wiolonczela

Znowu gram. Struna dotarła, jakimś cudem udało  jej się ją założyć i niczego więcej nie zepsuć. Podstwek się może odrobinę przesunął ale to wszystko, zresztą i tak tego nie usłyszy. Podobno niedługo  ma przyjść nauczyciel, może wybije jej z głowy cały ten pomysł z graniem.

Film o tym, jak bezpiecznie samemu zmienic strunę w wiolonczeli, skrzypcach czy altówce:

Katastrofa!

Wiolonczela

Wiedziałam! Wiedziałam, że tak będzie!

Nie chciało jej się zanieść mnie na strych, więc zostawiła mnie na noc w pokoju, pod otwartym oknem. W pokrowcu, ale co z tego, pokrowiec jest cienki a, skąpiradło, nie kupiła mi porządnego futerału. Noc była zimna, z okna wiało i wiadomo, poluzowały się kołki.

Rano jakby nigdy nic wyjęła mnie z tego nieszczęsnego pokrowca i patrzy, a tu struna G całkiem luźna.

– Coś taka zdziwiona? – myślę sobie, a w środku aż mnie trzęsie ze złości.

Podrapała się paluchami po rozczochranej głowie, wreszcie odkryła:

– kołki się poluzowały – mówi – ale czemu?

-Jak się miały nie poluzować – ja na to – skoro ktoś jest tak głupi, że nie wie jak drewno reaguje na zimno?

Ale oczywiście nie usłyszała, tylko usiadła do komputera, co stoi na biurku pod oknem. Nie przebrała się nawet, w nocnej koszuli siadła, widać jednak ją ruszyło. Szuka w tym kompie, szuka, a pazurami się po łbie drapie jakby ją insekty oblazły. No i znalazła, że pastę do kołków trzeba kupić.

-Wcześniej było myśleć – mówię – teraz to już za późno.

Widać też doszła do tego wniosku, bo pomamrotała coś pod nosem i poszła. Za chwilę wraca, patrzę, niesie kredę. Aha, jasne, to może nie jest najlepszy pomysł, ale ten jeden raz niech będzie. Natarła mi kołek kredą, nawinęła strunę i dalej kręcić. Kręci, kręci, aż mi lakier ścierpł, bo w ten sposób to sobie struny w gitarze można nawijać, tam kołki są malutkie, ale w wiolonczeli? Dokręciła do oporu, ciągle było za nisko, ale już niewiele.

-Delikatnie teraz, powoli – mówię. Ale gdzie tam! Przyłożyła się i jak nie zakręci! No i brzdęk, poszła G! Moja nowiutka, jeszcze nie rozegrana struna G!

I co teraz będzie?

E.B.

No i się spieprzyło. Zerwałam strunę.

Oj no, przecież nie specjalnie!

Skąd niby miałam wiedzieć, że aż tak szkodzi jej zimno? Zresztą takie tam zimno, ledwo parę stopni mniej niż w dzień.

Viola nocuje na strychu, bo tam jest w miarę stała temperatura. Tym razem jej nie wyniosłam, bo jakoś trudno mi było się z nią rozstać wieczorem. Po prostu lubię na nią patrzeć, lubię jej dotykać, lubię jak jest przy mnie, nawet kiedy nie gram. Rano wyjęłam ją z futerału i chciałam nastroić, ale kołek siedział zupełnie luźno i w ogóle nie trzymał struny. Znalazłam w necie różne sposoby na to, czym smarować kołki jeśli nie ma się gotowej pasty – kredą zmieszaną z mydłem, kredą i kalafonią, samą kredą, samą kalafonią itd. Sama kalafonia to zły pomysł, może zakleić kołki tak, że tylko lutnik będzie mógł je wyjąć, nie chciało mi się mieszać kredy z mydłem, zdecydowałam się na samą kredę. Pomogła.

Nie wiedziałam tylko, że ponieważ kołki wiolonczeli są o wiele grubsze niż gitarowe, to obracać je należy bardzo powoli i ostrożnie. Nawet ćwierć obrotu na raz to może być za dużo, a ja, jakby to powiedzieć… trochę przesadziłam. Struna tego nie wytrzymała i pękła, wydając przy tym łamiące serce brzdęknięcie.

Niestety, nauka kosztuje, w tym wypadku 188 zł + koszt przesyłki. Pewnie, można kupić chińskie struny za trzy dychy, ale równie dobrze można by naciągnąć kawałek drutu.

Rozważam zamówienie kompletu jakichś gorszych, tak na wszelki wypadek, ale mam nadzieję, że więcej już tak wypadek mi się nie przytrafi.

struna

Jest!

E.B.

Jest wreszcie !

Pojechałam po nią wczoraj wieczorem. Droga wydawała się prosta, przygotowałam sobie karteczkę z nazwami ulic które mam minąć i strzałkami, gdzie mam skręcić. Tyle tylko, że karteczkę zostawiłam w domu. Skończyło się więc tak, jak zawsze, telefonem do Najlepszego:

-Czy możesz mi powiedzieć, gdzie jestem?

Po drugiej stronie usłyszałam znajomo brzmiące westchnienie, ale po krótkiej wymianie zdań udało nam się mniej więcej ustalić zarówno gdzie, jak i dokąd.

Pokręciłam się jeszcze chwilkę po okolicy i w końcu zaparkowałam w pobliżu poszukiwanego numeru.

Weszłam do pracowni, pachnącej drewnem i lakierem, pełnej skrzypiec, altówek, smyczków i lutniczych narzędzi.

Stała pod ścianą, taka, jak sobie wymarzyłam. Rudobrązowa jak świeżo wyłuskany kasztan. Lśniąca w świetle świec i naftowych lampek. Taka młoda. Taka piękna.

-Proszę spróbować, powiedział Lutnik podając mi smyczek.

Smyczek trzymałam po raz drugi w życiu, ale przeciągnęłam nim po strunach, a ona zagrała. Czystym i głębokim dźwiękiem, zupełnie nie przejmując się moim brakiem umiejętności. – Zaakceptowała mnie, pomyślałam i w tym momencie ją pokochałam.

Wiolonczela

No nie, tego się nie spodziewałam. Kobieta. Dorosła. Właściwie to prawie stara, starsza ode mnie. Co jej przyszło do głowy, żeby mnie kupić? Czego ona się spodziewa? Że będzie grać? Nie wiem, czy bardziej chce mi się śmiać, czy płakać.

Weszła do pracowni i od razu było widać, że jest w takim miejscu pierwszy raz. Gapiła się na instrumenty wytrzeszczając oczy i rozglądając się dookoła z głupią miną, a potem zaczęła pytać. O wszystko, nawet o to, jak trzymać smyczek! Ona nic nie umie, kompletnie nic! Lutnik zlitował się nad nią i dał jej pudełko kalafoni. Niech ma, skoro nic nie ma – nie powiedział tego na głos, ale jestem pewna, że tak pomyślał.

Potem wcisnął mnie w ciasny pokrowiec i zaniósł do samochodu. Pojechałyśmy, nie wiem dokąd, ale na miejscu byłyśmy kiedy już dawno zrobiło się ciemno. Pierwszą noc spędziłam na strychu…

Jak wybrać wiolonczelę

Jak wybrać wiolonczelę?

Teoretycznie można samemu. Wtedy, po pierwsze, trzeba ustalić rozmiar – ja mam 158 cm wzrostu i wiolonczelę 4/4, ale ważna jest też długość ramienia i rozpiętość palców. Jeśli masz wzrost 152 i więcej, długość ramienia co najmniej 60 cm i rozpiętość palców liczoną od czubka małego do wskazującego palca co najmniej 15 cm, to 4/4, będzie prawdopodobnie dobrym rozmiarem.

(dokładniejsze wskazówki w j.ang. tutaj: http://musicshowcaseonline.com/cello_sizing.asp)

Po drugie dźwięk – dobra wiolonczela powinna mieć, co oczywiste, piękny dźwięk. Dobra wiolonczela śpiewa nawet w niezbyt wprawnych rękach. Tak jak moja.

Jasne, ale jak to sprawdzić przez internet? Ba, jak to sprawdzić w sklepie, jeśli nigdy w życiu nie miało się w ręku smyczka?

Teoria jest taka : dobra wiolonczela ma profilowane boki z litego drewna, hebanową podstrunnicę i kołki, podstawek z klonu, jest klejona na gorąco i przygotwywana do gry przez lutnika.

Tyle, że tego też nie sprawdzisz przez internet, bo napisać można wszystko.

Jakimś wyznacznikiem jest cena, przyzwoite instrumenty zaczynają się powyżej 2 tys. złotych, ale lepiej, jeśli masz co najmniej trzy. Pięć i pół na początek też nie będzie złym założeniem. Górna granica… czy ja wiem? Podobno są instrumenty za milon dolarów, ale chwilowo nie dysponuję, więc nawet się nie przyglądam.

Jeśli kupisz tani instrument, tylko ze względu na cenę, może się okazać, że nie wydobędziesz z niego dobrego dźwięku, nie dlatego, że nie potrafisz, ale dlatego, że się nie da. Będziesz się z nim zmagać, a w końcu być może całkiem się zniechęcisz.

Dobrą wiadomością jest to, że porządny akustyczny, instrument nie traci na wartości, więc nawet jeśli zdecydujesz, że nie chcesz grać, będziesz mógł go sprzedać za tyle, ile go kupiłeś.

A wiolonczele elektryczne?
A chce Ci się targać wszędzie ze sobą kolumny i wzmacniacz? I co będzie, jeśli wyłączą prąd?

Jak już przyswoisz tę całą teorię, to przejrzyj oferty sklepów muzycznych, ogłoszenia prywatne i Allegro. Poczytaj opisy, pooglądaj obrazki.

A potem znajdź wiolonczelistę, nauczyciela albo lutnika, który pomoże Ci dobrać rozmiar i ocenić jakość instrumentu. Albo zrób to od razu, zaoszczędzisz czas.