Praca nie popłaca

Praca

Pojechałam na jeden dzień do Pianisty, żeby pograć z akompaniamentem. Kiedy skończyliśmy, zostało nam trochę czasu, więc wybraliśmy się na chwilę za miasto. Siedzieliśmy w samochodzie, na bocznej drodze biegnącej wśród łąk, podziwiając mgły, snujące się nad górami.
-Co zrobić, żebyśmy częściej mogli grać razem? -zapytałam
-Przeprowadź się bliżej mnie. Ja nie mogę przyjeżdżać, pracuję -mruknął Pianista
No tak. Gra. Uczy w dwóch szkołach. Akompaniuje. Podobnie zresztą, jak mój Nauczyciel.

Jak to jest, że w Polsce muzyk nie jest w stanie utrzymać się z jednego rodzaju działalności, z etatu w szkole, albo z grania w orkiestrze czy w zespole? Jakim cudem można się rozwijać, doskonalić, biegając z jednego miejsca w drugie, nie mając czasu, żeby poćwiczyć coś dla siebie, pomiędzy koncertem, lekcjami, a próbą? To nie jest normalne, to nie jest nawet moralne.
Wiem oczywiście, że nie tylko muzykowi trudno utrzymać się z jednego etatu, tylko nie przestaje mnie zdumiewać, jak i kiedy mogło się to stać. Jak gotowana powoli żaba dajemy sobie zabierać coraz więcej, dostając za to coraz mniej. Nie wiem, co i jak z tym można zrobić, ale coś na pewno trzeba.


Pianista jest chory…

I nie, nie leży w …

I nie, nie leży w łóżeczku, chociaż powinien. A nie leży dlatego, że musi grać. MUSI.

I, jak wczoraj wychrypiał, musiałby chyba trafić do szpitala, żeby jego nieobecność była usprawiedliwiona.

– Rozchorujesz się bardziej i pozarażasz publiczność, powiedziałam

– Będę się trzymał od nich z daleka, odparł pomiędzy jednym a drugim smarknięciem.

Czy nie wolałby spędzić kilku dni w  domu, popijając herbatę z cytryną i przecierając załzawione oczy? Czy nie  wolałby drzemać pod kołdrą, czekając, aż mu przejdzie? Pewnie, że by wolał. Tylko, niestety, taki mamy klimat. Ten ktoś, kto zaraził Pianistę, być może też wolał nigdzie nie wychodzić. Tylko, tak jak on, MUSIAŁ.

To smutne i w gruncie rzeczy głupie, że  praca zmusza do tego, żeby ignorować własne potrzeby. Ludzie chorzy powinni mieć czas i możliwość, żeby wyzdrowieć i to nie jest w porządku, że praca czy szkoła tego nie uwzględnia. Zaczyna się zresztą już w przedszkolu, kiedy rodzice przyprowadzają swoje zasmarkane i kaszlące dzieci, ucząc je w ten sposób, że chorobę można lekceważyć i że to nie jest ważne, że źle się czują. Te dzieci potem same bywają pracodawcami, wymagają dyspozycyjności od swoich pracowników i od siebie, a potem umierają na zawał albo na raka, bo od początku uczeni są bagatelizować objawy choroby.

A przecież szacunek dla własnego ciała, świadome odbieranie i rozumienie jego sygnałów  to jest podstawa zdrowego życia.

Dlatego, kiedy któreś z moich dzieci jest chore, zostaje w domu. Katar to też choroba, zwłaszcza  że to, co dla jednego dziecka może być niegroźną infekcją, dla drugiego skończyć się może zapaleniem płuc czy zatok.  Dlatego też uważam, że jeśli ktoś wie, że nie jest w stanie zapewnić swojemu dziecku opieki, nie powinien się na nie decydować.