Jak to się zaczęło

Wszystko zaczęło się w pewien czwartek. Jechaliśmy samochodem, Pianista i ja. Padał deszcz, nad górami unosiła się mgła, a my milczeliśmy, słuchając muzyki . Nie spieszyło nam się.
Za niewielkim, położonym u stóp gór miasteczkiem minęliśmy przejazd kolejowy, a chwilę potem skręciliśmy w błotnistą, pełną dziur, poprzecinaną korzeniami drzew drogę.
Zwolniłam. Niebo przesłoniły gałęzie świerków. Ich gęsty parasol sprawiał, że deszcz tutaj nie docierał, ale zrobiło się ciemniej, a nisko nad ziemią snuła się mgła. Zatrzymałam się na małym, kamiennym mostku, pod którym woda, ściśnięta kamiennym obramowaniem, kotłowała się i pieniła. Pachniało żywicą, mokrą ziemią i grzybami, a “O Come, Come Emmanuel” The Piano Guys mieszało się z szumem spływających ze zboczy strumyków.

W miejscu takim jak to ta melodia nie była czymś obcym, nie była hałasem, ale częścią lasu, wody i nas samych.

-Szkoda, że nie umiem grać na wiolonczeli – powiedziałam, kiedy muzyka umilkła – moglibyśmy grać razem.
Pianista uśmiechnął się tylko  jak to ma w zwyczaju i sięgnął po papierosa.
Pojechaliśmy dalej, ale ta myśl wciąż nie dawała mi spokoju.
-Szkoda, że nie umiem grać na wieolonczeli, moglibyśmy grać razem, myślałam.
-A właściwie dlaczego nie? – powiedziałam do siebie i kiedy dojechałam do domu byłam już pewna.

Nauczę się grać.

***

„Jeżeli mówisz że możesz, to możesz, jeżeli mówisz, że nie możesz , to nie możesz, więc sobie wybierz”