Wiolonczela
Bałagan. Bałagan jak w starej rekwizytorni. Albo w opuszczonej drukarni, przez którą przeszedł huragan. Nuty walają się wszędzie. Leżą na Fortepianie i na biurku. Leżą w kuchni i w łazience. W przedpokoju i na strychu. Czasami leżą też na podłodze. I po co jej to? I tak tego wszystkiego nie zagra. Dobrze chociaż, że nie gromadzi nut na tubę. Albo kobzę. Słodki Jezu, żebym nie pomyślała w złą godzinę. Kobza…
E.B.
Muszę wreszcie zrobić porządek w nutach. Trochę się tego zgromadziło i pora znaleźć im jakieś jedno miejsce, jakąś biblioteczkę, kufer albo kredens. Nuty na wiolonczelę, nuty na fortepian, na wiolonczelę z fortepianem, akompaniamenty, podręczniki, mam nawet szkołę gry na harmonijce ustnej z towarzyszeniem fortepianu. Tylko właściwie po co mi to wszystko? Czy ja jutro będę grać, na ten przykład, koncert Elgara? Albo Suity Francuskie Bacha? Już wiem, Pianista gra, może podaruję mu na Gwiazdkę? Ale nie, on to przecież ma w pamięci… No nic, muszę je przynajmniej posegregować. Chociaż na ogół wiem, gdzie co leży, to czasem trudno jest mi coś znaleźć, zwłaszcza, jak koty na czymś usiądą i zrzucą. Pies na szczęście niczego nie rusza, dzieci podrosły i jakoś tak same z siebie bałaganią coraz mniej. Właśnie, dzieci. Przypomniał mi się pewien dzień z przed paru lat:
…Było senne, ciepłe popołudnie. Przed oknem, prześwietlone słońcem majtały listki brzozy, na gałązce przysiadł malutki ptaszek z piórem w dziobku prawie tak dużym jak on sam. Skończyłam czytać, podeszłam do pianina, wyciągnęłam rękę po nuty i zamarłam.
Przez salon przeleciał lodowaty podmuch. Powiało grozą.
-GDZIE SĄ MOJE NUTY?! zapytałam, na pozór spokojnie.
Nikt się nie odezwał.
-GDZIE NUTY? – zapytałam ponownie, przenosząc wzrok z jednego zdrętwiałego członka rodziny na drugiego.
-odebrałaś je Dzidziusiowi i położyłaś z boku, powiedziała moja Córka i wcisnęła się głębiej w fotel.
-NIE MA ICH TAM. Zlodowaciałe słowa z głuchym trzaskiem rozbiły się na podłodze.
-O nie, wyszeptał najstarszy Syn, znowu…
Podeszłam do pianina i zaczęłam przeglądać leżące tam książki. Nut nie było, a przecież położyłam je na samym wierzchu. Przejrzałam dokładnie całą stertę, a potem dla pewności zabrałam ją na stół i zrobiłam to jeszcze raz, kartka po kartce.
-Ktoś z was musiał je zabrać, cudów nie ma – wysyczałam czując wzbierającą wewnątrz mnie furię.
-Ja nie mam z tym nic wspólnego, nic nie widziałem, nie wiem nawet , jak to wygląda, bronił się Synuś.
-Cicho bądź, zabulgotałam, mierząc go jednocześnie podejrzliwym wzrokiem
-Przyznaj się, to z pewnością Ty, bo miałeś dość naszego grania.
-To nie może być przypadek, pięć kartek i książka, wrzasnęłam
-Jestem zła, oznajmiłam, zła jak dawno nie byłam!
Struchlała rodzina zaczęła pośpiesznie zaglądać pod meble, wpadając na siebie i zerkając na mnie przez ramię. Starszy przeglądał kupkę nut leżącą na pianinie.
-Jesteś pewna, że dobrze sprawdziłaś?
– Jestem, warknęłam, nie gadaj, tylko szukaj!
-Czy możesz przestać chrupać? rzuciłam z irytacją w stronę mojego męża, który stał oparty o piec i ośmielał się nic nie robić.
-Myślę, powiedział, przełykając orzeszek, który omal nie utknął mu w gardle.
-To nie myśl, tylko szukaj -powiedziałam i popędziłam na górę przeprowadzić rewizję w pokojach dzieci.
Z trudem powstrzymując w sobie gwałtowną chęć wyrzucenia wszystkiego z półek i usypania wielkiej sterty na środku pokoju rzuciłam okiem na papierzyska.
Jeśli to tu gdzieś jest, będę tego szukać przez następny rok, pomyślałam z rozpaczą i porzucając chwilowo bałagan popędziłam z powrotem na dół.
Przysuwałam sobie właśnie stołek, żeby dostać się na lodówkę, gdy poprzez czerwoną mgłę dostrzegłam, że Mąż macha mi przed nosem czymś dziwnie znajomym.
-Czy tego szukasz, zapytał?
-Tego! – wyrwałam mu z ręki lekko wymięte kartki.
-Gdzie to znalazłeś?
-Tam, pokazał palcem, w pianinie.
-A reszta? gniew nie chciał tak szybko odpuścić, furia wewnątrz mnie domagała się czyjejś głowy.
Mąż wetknął rękę pod klapę, i wyciągnął kolejną kartkę, a potem jeszcze dwie. Ostatnia zaklinowała się głębiej, więc zmuszeni byliśmy rozkręcić trochę obudowę. Na szczęście mimo moich obaw udało się ją potem poskręcać jak trzeba.
Burza ucichła. Usiadłam wygodnie w fotelu, oddychając głęboko i starając się patrzeć wyłącznie na listki. Zielony uspokaja, zielony uspokaja..
Najmłodszy Synek podszedł do pianina, wspiął się na stołeczek… W ostatniej chwili wyrwałam mu z rączki kartkę, do połowy już wetkniętą do przepastnego wnętrza instrumentu.
Na dłuższy czas nuty znalazły sobie nowe miejsce. Wysoko na szafie.
No a teraz na szafie już się nie mieszczą. Nie ma wyjścia, trudno, po prostu trzeba będzie rozbudować dom.