Do utraty tchu

Czasem trzeba wpaść na sto pomysłów, żeby sto pierwszy okazał się genialny.
Czasem trzeba biec do utraty tchu, żeby móc pobiec jeszcze dalej.
Czasem trzeba coś zagrać tysiąc razy, żeby za tysiąc pierwszym razem zagrać bezbłędnie. A czasem ma się problem z uzyskaniem dobrego, mocnego, pełnego brzmienia.
-Za dużo powietrza w tym twoim graniu – powiedział mój Nauczyciel i niestety słyszałam, że ma rację. Podnosiłam trochę smyczek przy zmianach pozycji, albo zmianie kierunku smyczkowania, przez co następny dźwięk miał inną barwę i odzywał się ciszej.
Ćwiczyłam i ćwiczyłam, i rozpacz mnie ogarniała, bo ciągle było nie tak. Niedobrze. Brzydko. Miałam już dość, bolały mnie palce i bolało mnie ramię, ale się uparłam. Jeszcze raz, jeszcze chwilę, jeszcze pół godziny, mówiłam sobie, zaciskając zęby. Grałam. Aż nagle, ze zmęczenia, ręka po prostu opadła mi na struny. Oparła się całym ciężarem na smyczku. I to było to!
Czasem dopiero zmęczenie powoduje, że odpuszczamy, przestajemy kontrolować i pozwalamy, żeby nasze ciało zaczęło reagować i zachowywać się w sposób naturalny. Ze zmęczenia znikają napięcia i ręka układa się tak, jak powinna. Potem wystarczy to tylko zapamiętać.

Korzyści z grania

Początkowo chciałam po prostu uczyć się grać na wiolonczeli. Nie spodziewałam się, że zdobyta wiedza i umiejętności okażą się też przydatne w codziennym życiu. Nie spodziewałam się też, że pracując nad utworem będę przede wszystkim pracować nad sobą.

Minęło prawie trzy i pół roku nauki i trochę się zmieniło:

1.Lepiej słyszę.

“Lepiej” w tym wypadku oznacza większą wrażliwość na barwę i wysokość dźwięków. Może wynika to z tego, że po prostu zwracam większą uwagę na dźwięki w otoczeniu. Jakikolwiek jest powód, słuchanie muzyki sprawia mi większą przyjemność niż kiedyś.

  1. Mam silniejsze dłonie i ręce, lepszą ogólną kondycję fizyczną.

Nic dziwnego. To się tylko tak wydaje, że się siedzi i macha leciutkim smyczkiem. W rzeczywistości to ciężka praca. Wysiłek muzyka na koncercie porównywany jest do wysiłku sportowca na zawodach.

Nie, nie schudłam od tego. Ale kto wie, może gdybym nie grała, to bym przytyła ?

  1. Problemy z życia wzięte rozwiązuję tak, jak problemy z utworem muzycznym – po jednym na raz i rozkładając je na mniejsze etapy.

Jak czasem myślę o tym, co mam do zrobienia, to robi mi się słabo. Wtedy mówię sobie – chwila, rozczytałaś sonatę Brevala, z tym też dasz sobie radę. Po jednej nucie, po jednym takcie.

  1. Łatwiej mi się skupić i rozwijam w sobie trudną sztukę cierpliwości.

Z tą cierpliwością to różnie. Zdarza mi się rzucać smyczkiem. Wprawdzie ostrożnie, ale jednak.

  1. Uczę się panować nad emocjami.

To publiczność ma je czuć, nie muzyk. Co wcale nie jest takie proste. Najpierw trzeba te emocje zauważyć, potem nazwać, a potem zrobić coś, żeby nie trzęsły się ręce, bo wtedy smyczek podskakuje i wychodzi nieładnie. Jak na razie to jest najtrudniejszy punkt mojej edukacji.

A ponieważ uczę się też teorii i historii muzyki, wreszcie mogę rozmawiać z Pianistą nie mówiąc co drugie zdanie “bo ten utwór to ma takie… no wiesz.. nie umiem dokładnie powiedzieć, bo mi brakuje słów”. Teraz możemy rozmawiać o muzyce, o jej interpretacji, o tym, co można usłyszeć w utworze, a czego tam nie ma. Możemy też rozmawiać o uczeniu się i wtedy czasem okazuje się, że popełniam te same błędy, i mam te same problemy, co dzieci, uczące się w szkole muzycznej. Co tylko upewnia mnie, że jestem na właściwej drodze.
Mam nadzieję grać aż do końca świata i jeszcze wiele dni po nim.

Usprawiedliwienie

 

<p …

W czerwcu mamy grać. Znaczy się ja i moje dziecko.  Mam mu akompaniować. Nie, nie na wiolonczeli, na fortepianie.  Pianista mawia (dzieci uprasza się o pominięcie tego zdania, będzie brzydkie słowo), że każdy utwór i pokonanie każdej trudności technicznej wymaga odpowiedniej ilości „dupogodzin” przy instrumencie.

 Nieco zirytowany moimi pomyłkami i naiwnymi pytaniami o to, dlaczego wciąż mi nie wychodzi powiedział ostatnio, że jak zagram dziesięć tysięcy razy, to wyjdzie. Staram się, no naprawdę się staram, ale…

 

Szanowny  Panie Profesorze!

Po dokonaniu stosownych i dokładnych obliczeń ze smutkiem muszę poinformować Pana, że 100.000  powtórzeń, jakie był Pan łaskaw uznać za konieczne do uzyskania biegłości w granym przeze mnie utworze, nie może zostać wykonane do czasu naszej najbliższej lekcji, a nawet, co nie daj Boże, może się zdarzyć, że nie zostanie w całości wykonane w ogóle.

Okazało się bowiem, że zagranie znanych Panu, wymagających ćwiczenia 2 taktów naszego popisowego numeru zabiera średnio 6 sekund. Po przemnożeniu przez 100.000 daje to 600.000 sekund, czyli 166,6 godziny. Oznacza to w przybliżeniu 6,94 dnia ciągłego grania, co przekracza znacznie moje możliwości psychofizyczne. Jeśli natomiast, dajmy na to, przyjmiemy rozrzutnie 8 godzin na dobę snu i dodamy godzinę na pozostałe czynności fizjologiczne, czas ten wydłuży się do 11,1 dnia. Niestety, 15 godzinne granie wyłącznie owych 2 taktów wyklucza granie innych zadanych przez Pana utworów, wpłynęłoby także, jak sądzę, ujemnie na moje życie rodzinne i grę na wiolonczeli (co oczywiście absolutnie nie może być usprawiedliwieniem, dlatego wspominam o tym z ubolewaniem i tylko na marginesie). Można by wprawdzie rozważyć granie tylko jednego z owych dwu taktów, co skróciłoby czas konieczny do ich wyćwiczenia o połowę, jednak nie zmienia to faktu, że do czwartku w żadnym razie nie zdążę.

Co gorsza, przyjąwszy maksymalny realny czas grania na godzinę dziennie, otrzymamy 166,6 roboczodni, czyli około 5,5 miesiąca. Tak więc z  niezmiernym żalem przyznać muszę, że wbrew oczekiwaniom Pana Profesora wspomnianego wyżej utworu nie uda się  w całości zagrać na czerwcowym koncercie.

Mam nadzieję, że niemożność ta nie wpłynie na naszą tak do tej pory dobrze układającą się współpracę i nie przekreśli mojej dalszej kariery pianistycznej. Ze swej strony dołożę wszelkich starań, aby nałożone na mnie zadanie mimo wszystko wykonać w najkrótszym możliwym czasie i myślę, że utwór ten będę w stanie zaprezentować przed osiągnięciem zgrzybiałej starości.

Z poważaniem

E. B

 P.S.

Pisząc powyższe usprawiedliwienie nie sugeruję broń  Boże braków w edukacji matematycznej Pana Profesora ani też słabego poczucia czasu, który wszak jest wielkością  względną, choć mierzalną (pamiętam oczywiście Pańskie stwierdzenie, że najważniejszy w muzyce jest czas).

Uprzedzając zaś Pańską uwagę, że zamiast pisać do Pana, mogłabym spożytkować tenże czas na pracę przy instrumencie, spieszę wyjaśnić, że treść listu układałam w czasie oczekiwania na swoją kolej podczas pobytu w Urzędzie Stanu Cywilnego  (w którym nota bene i tak nie udało się niczego za pierwszym razem załatwić), przelanie zaś go na papier zajęło mi minut  14 (ponieważ, i tu muszę się pochwalić, piszę 10-cioma palcami z szybkością co najmniej 120 znaków na minutę), co jak sądzę, wobec powyższych wyliczeń nie ma większego znaczenia.

Pozostaję z szacunkiem

E.B.

 

Pianista swoje przy instrumencie już odsiedział i teraz grywa a vista na przykład tak:

A. Jańszynow. Concertino op.35 w stylu rosyjskim

Lekcja 9

E.B.

Czasami …

E.B.

Czasami uczenie się nowego utworu jest jak rozwiązywanie zagadki. Gram, nie wychodzi, nie wychodzi i wciąż nie wychodzi. Niby każda nuta jest na swoim miejscu, a jednak coś brzmi nie tak, jak powinno. Trzeba zrozumieć co, dlaczego i w którym miejscu jest źle, a potem wymyślić sposób, jak to poprawić. Przy tym ostatnim zwykle potrzebuję pomocy nauczyciela, ale i tak mam dużą satysfakcję, kiedy się udaje.

Lekcja 9 to wciąż poprawianie intonacji. Problemy pojawiają się szczególnie wtedy, kiedy  przenoszę rękę ze struny na strunę, trafiam albo powyżej, albo poniżej dźwięku.  Oczywiście cała reszta, równe tempo, ładny dźwięk , dobry podział smyczka, też wymaga ćwiczenia i poprawiania, ale, jak wiadomo, nie od razu Kraków….

Jeśli ktoś lubi, to tutaj może posłuchać:

May Song. Suzuki Cello Schood Book 1

Wiolonczela

Rozwiązywanie zagadki… taak. Rzeczywiście, niektóre utwory brzmią, jakby były wielką, niezgłębioną tajemnicą. Niektóre pojęcia też. Taka na przykład Intonacja. Trudne, dziwne słowo, oznaczające w uproszczeniu trafianie we właściwy dźwięk. Zawsze, z zamkniętymi oczyma też.  Bez poprawiania po tym, jak już się trafi, bo wtedy to już nie ma czego poprawiać. Zaiste, dla niektórych wiedza tajemna. No cóż, ja też się czegoś uczę. Cierpliwości.

Lekcja 8

EB.

<p …

EB.

Cisza. Brak dźwięku. Pauza.

Pauzy są równie ważne, jak nuty  i tak samo dokładnie należy je wyliczać. Trzeba przy tym pamiętać, że dźwięk nie kończy się w momencie puszczenia klawisza, a tym bardziej nie w momencie ustania ruchu smyczka. W fortepianie tłumik opada, kiedy puszczamy klawisz, ale dźwięk wybrzmiewa jeszcze przez moment, w wiolonczeli  słychać to jeszcze wyraźniej. Nuta zagrana przed następną nutą jest więc odrobinę dłuższa, niż ta przed pauzą.

Na lekcji ósmej  gram „Song of The Wind” , starając się, żeby grać smyczkiem długim i mocnym i żeby pauzy brzmiały tak samo dobrze, jak dźwięki.

Jak mi to wychodzi można posłuchać tutaj (ale nad tym utworem muszę jeszcze popracować. Dużo popracować. Naprawdę, mnóstwo pracy) :

Wiolonczela

Cisza. To jest świetny pomysł, żeby grała ciszę. Jestem za. Popieram. Najlepsza byłaby jedna długa, wyraźna pauza przez całą lekcję, ale zdaje mi się, że nie ma na to najmniejszych szans. Niestety.

„Przepięknie grają ciszę nienaciśnięte klawisze i struny niedotknięte też ciszę grają pięknie…”

Lekcja 7

<p …

„Współcześni młodzi pianiści ćwiczą na ogół tak bardzo wiele, że nawet kiedy wreszcie wejdą na estradę – to dalej ćwiczą i ćwiczą…”  (Artur Rubinstein)

Ja też podobno tak mam, tyle że nie na estradzie, a na lekcji. A mój Nauczyciel chciałby, żebym muzykowała. Żebym grała swobodnie i z rozmachem.  Zdarza mi, owszem, kiedy nikogo nie ma w domu, ale żeby tak  publicznie? Nie wiem, chyba muszę to przemyśleć.

Tutaj, na wypadek gdyby ktoś chciał posłuchać, nagrałam jak ćwiczę:

Lekcja 6

E.B.

Jak …

E.B.

Jak człowiek na co dzień prowadzi samochód, potrafi pisać bezwzrokowo na klawiaturze, zawiązać  sznurówki i zapleść warkocz, to mu się wydaje, że z koordynacją obu rąk wszystko u niego w porządku. Otóż nie.

Wystarczy zmienić kierunek. Prawa ręka macha na ten przykład w pionie, lewa w poziomie, obie dla utrudnienia w innym tempie.  I już. Okazuje się, że lewa nie nadąża za prawą albo odwrotnie, że palce zginają się jak tam któremu pasuje i że po chwili zmiast dwóch różnych kierunków ruchu mamy jakiś jeden, skośno – uśredniony. A właśnie koordynacja, a zarazem niezależność rąk to w grze na wiolonczeli podstawa. Wyćwiczenie tych umiejętności to nie jest zadanie niemożliwe, tylko najpierw trzeba sobie uświadomić swoje braki w tym względzie, a następnie ćwiczyć. I jeszcze trochę ćwiczyć.

W tym celu można wykorzystać znany i lubiany utwór pt. „Trzy kurki”, ale żeby nie umrzeć z nudów i nie wyrzucić instrumentu za okno, a nauczyciela za drzwi gram “French Folk Song”, czyli francuską, a jakże, piosenkę ludową:

A do Kurków jeszcze będziemy wracać.

Wiolonczela:

Co za ulga, no naprawdę! Nowy utwór.  Trochę więcej nut i w trochę innej kolejności, niż poprzednio. Palec czwarty, czwarty, czwarty, palec trzeci, trzeci, trzeci  i tak to leci. Najpierw na A, potem na D i na odwyrtkę. Na razie udaje jej się nie mylić trzeciego z czwartym. Czasami.  Znaczy się, talent matematyczny obecny.

Lekcja 5

Wciąż ćwiczymy granie…

Wciąż ćwiczymy granie z dobrą intonacją, czyli dźwiękiem o właściwej wysokości i barwie, i pewnie będziemy ćwiczyć  bardzo, bardzo długo.  Na instrumentach bez progów trzeba nauczyć się trafiać we właściwe miejsce na gryfie, co nie jest takie oczywiste, zwłaszcza, że na każdej wiolonczeli ten najwłaściwszy dla danego dźwięku punkt przyciśnięcia struny jest odrobinę gdzie indziej.

Oczywiście najpierw trzeba usłyszeć, że to jest właściwe miejsce. Z tym raczej nie mam problemów, jak już znajdę, to słyszę, zresztą nie jest to trudne, bo wtedy instrument rezonuje tak, że czuje się to w całym ciele. Dźwięk jest silny, pełny i głośny.

Problemy sprawia trafienie od razu w dźwięk. Można poprosić nauczyciela, żeby nakleił nam taśmy albo kropki na gryfie, są też gotowe naklejki:

Ja gram bez naklejek (“nic nie będę naklejał, traktuję Panią poważnie”), ale sprawdzam dźwięk za pomocą tunera, starając się jednak najpierw usłyszeć, potem dopiero patrzeć, a czasem grać też tylko na słuch.

Sprawdzać właściwy dźwięk można na wiele innych sposobów, ćwiczyć słuch też, będę o tym pisać w miarę, jak będę się uczyć.

Dzisiaj na odmianę Trzy kurki w wersji, że tak powiem, podstawowej:

Lekcja 4

Viola

Wiolonczela

Gdybyście mieli wątpliwości, to tak, wciąż gramy Trzy Kurki, niech je ptasia grypa! Swędzi mnie politura i świerzbią struny. Marszczy mi się podstawek i luzują kołki. Jak długo jeszcze?

E.B.

No cóż… Jakby to powiedzieć. Trzy Kurki to cztery wariacje. Gram tę trzecią. Druga na razie poczeka, bo podobno jest trudna.

To wciąż początek początku, bez dynamiki, bez jakiejkolwiek  interpretacji.

Intonacja…   cóż, podobno po miesiącu grania niezbyt właściwa, mówiąc delikatnie, intonacja to norma.

Ciągle jeszcze bolą mnie palce i czasem prawa ręka, której wydaje się, że trzymanie smyczka prawidłowo jest niewygodne.

Jest na to tylko jedna rada: więcej ćwiczyć.

Wszystko jest, jak mówi Pianista, kwestią ilości „dupogodzin” przy instrumencie.  Hawk.

Jeśli ktoś musi, to proszę bardzo, tak grałam dzisiaj:

A tak będę grać kiedyś, jeśli dożyję 😉