Rysa na lakierze

Loki i Lori:

-…

Loki i Lori:

– Fajnie było Lori, co nie?

– Super!  A najlepsze, jak sie tą szmatą  zamachła i jej  wpadła do tego barszczu co stał w zlewie.

– No! Szmata się zamoczyła i bryzg poszedł przez całą kuchnię, normalnie tak żem się obśmiała jak nigdy!

– Dobrze że to pudło grające postawiła przy kredensie, było się za czym schować. Ślizgie jest trochę, ale ma się te pazury!

– Ale powiem Ci Lori, że to wszystko przez chytrość. Przecież myśmy tylko chciały spróbować  tego kotleta z patelni, wszystkich byśmy jej nie zjadły.

– Właśnie, Loki, tylko troszkę jednego żem skubła, a ona zaraz psik! psik!  i za szmate się łapie.  No to żem zeskoczyła, a potem łapy mi się rozjechały i co, miałam zlecieć?  A poza tym nie nasza wina, że postawiła to przy kredensie.

– Jasne, że nie nasza. Żeby chociaż to było porządne pudło, takie, co to da się wejść do środka i schować, albo chociaż przespać. Gdzie tam. Tylko hałas robi, spać porządnemu kotu nie daje.

– Racja Loki, racja.

– Dobra, wyjrzyj, może już jej przeszło

Wiolonczela

Że też ją coś podkusiło, żeby je tu przywozić! Dwa koty! Osiem łap, czterdzieści pazurów, ostrych jak szpilki! Czterdzieści ! Wciąż się trzęsę. No bo wyobraź sobie, że stoisz sobie spokojnie, drzemiesz w ciszy, a tu nagle łubudu! Ktoś na Ciebie znienacka skacze  i drapie! Dobrze chociaż, że mnie nie przewróciły, ale  teraz mam rysy, cztery, białe, głębokie, takie do żywego drewna!  Przebrzydłe futrzaki !

E.B. :

Dzieci  nazwały koteczki Lori i Loki. Loki jest czarno-biała, a Loki bura w cętki.  Jak zwał tak zwał, ale świetnie się już zadomowiły. Bawią się i przychodzą mruczeć na kolana. Chyba ktoś je karmił ludzkim jedzeniem, bo wprawdzie jedzą suchą i mokrą karmę, ale jak tylko otworzę lodówkę, przybiegają i miauczą wniebogłosy. I wszystko im smakuje, nawet suchy chleb, a przecież nie chodzą głodne. Wczoraj dobrały się do kotletów. Zostawiłam je na patelni, żeby przestygły i wyszłam na chwilę, a one natychmiast skorzystały z okazji.  Wystraszyłam się, że poparzą sobie łapy o gorącą płytę, a że byłam za daleko, żeby je od razu zdjąć,  machnęłam na nie z daleka szmatą. Bardzo sprytnie, bo koniec po drodze zamoczył się w garnku z barszczem i trochę się chlapnęło. Tu i ówdzie.  No nic, kuchnia i tak wymaga już malowania. Gorzej trochę, że jak uciekały, to chcąc wskoczyć na drapak odbiły się od wiolonczeli, a że jest śliska, to któraś pomogła sobie pazurkami. Na szczęście to tylko mały odprysk, wystarczy odrobinka lakieru i tyle.  Ale chyba jednak instrumenty i koty nie za bardzo do siebie pasują.

Fortepian:

Dopiero teraz to zauważyłaś? !!!