Do tej pory wydawało mi się, że dorośli mają trudniej, bo mają o wiele mniej czasu na granie, niż dzieci. Muszą pracować, zajmować się domem i w ogóle spełniać te wszystkie “dorosłe” obowiązki, które same się nie zrobią. Dzieciaki – myślałam -mogą ćwiczyć, ile chcą i niczym innym się nie przejmować. Akurat. Przyjrzałam się bliżej moim dzieciom. Starszy z synów właśnie poszedł do liceum. Wraca do domu po czwartej, często jeszcze później. Odrabia lekcje i na jakieś własne zainteresowania albo spotkania ze znajomymi w ciągu tygodnia prawie nie ma czasu. Młodszy chodzi do siódmej klasy szkoły podstawowej, z bezsensownym programem zafundowanym mu przez miłościwie nam panujących i wraca do domu równie późno. Jeśli chodziliby do szkoły muzycznej, mieliby jeszcze do tego przynajmniej dwa, a może i trzy razy w tygodniu dodatkowe zajęcia. Na instrumencie ćwiczyliby pewnie dłużej w sobotę i niedzielę, w resztę dni tygodnia byłoby z tym trudno. Chyba w ogóle mało jest ludzi, którzy mogą cały swój czas zagospodarować tak, jak chcą, wyłącznie na swoje pasje. Dorośli i dzieci, wszyscy w tych dziwnych czasach jesteśmy bardzo zajęci, niekoniecznie tym, co nam służy. Różnicą między dorosłymi a dziećmi nie jest więc brak czasu czy jego mniejsza ilość, ale to, co mamy w głowie.
Żeby znaleźć czas na ćwiczenie, trzeba odsunąć na bok problemy, trzeba na tę godzinę czy dwie dziennie postawić na pierwszym miejscu nie innych i ich potrzeby, a siebie. Z czasem, im częściej się gra, tym łatwiej wyrzucić z głowy wszystko poza muzyką, przynajmniej na czas ćwiczenia. To robi ogólnie dobrze na wszystko.
W czerwcu mamy grać. Znaczy się ja i moje dziecko. Mam mu akompaniować. Nie, nie na wiolonczeli, na fortepianie. Pianista mawia (dzieci uprasza się o pominięcie tego zdania, będzie brzydkie słowo), że każdy utwór i pokonanie każdej trudności technicznej wymaga odpowiedniej ilości „dupogodzin” przy instrumencie.
Nieco zirytowany moimi pomyłkami i naiwnymi pytaniami o to, dlaczego wciąż mi nie wychodzi powiedział ostatnio, że jak zagram dziesięć tysięcy razy, to wyjdzie. Staram się, no naprawdę się staram, ale…
Szanowny Panie Profesorze!
Po dokonaniu stosownych i dokładnych obliczeń ze smutkiem muszę poinformować Pana, że 100.000 powtórzeń, jakie był Pan łaskaw uznać za konieczne do uzyskania biegłości w granym przeze mnie utworze, nie może zostać wykonane do czasu naszej najbliższej lekcji, a nawet, co nie daj Boże, może się zdarzyć, że nie zostanie w całości wykonane w ogóle.
Okazało się bowiem, że zagranie znanych Panu, wymagających ćwiczenia 2 taktów naszego popisowego numeru zabiera średnio 6 sekund. Po przemnożeniu przez 100.000 daje to 600.000 sekund, czyli 166,6 godziny. Oznacza to w przybliżeniu 6,94 dnia ciągłego grania, co przekracza znacznie moje możliwości psychofizyczne. Jeśli natomiast, dajmy na to, przyjmiemy rozrzutnie 8 godzin na dobę snu i dodamy godzinę na pozostałe czynności fizjologiczne, czas ten wydłuży się do 11,1 dnia. Niestety, 15 godzinne granie wyłącznie owych 2 taktów wyklucza granie innych zadanych przez Pana utworów, wpłynęłoby także, jak sądzę, ujemnie na moje życie rodzinne i grę na wiolonczeli (co oczywiście absolutnie nie może być usprawiedliwieniem, dlatego wspominam o tym z ubolewaniem i tylko na marginesie). Można by wprawdzie rozważyć granie tylko jednego z owych dwu taktów, co skróciłoby czas konieczny do ich wyćwiczenia o połowę, jednak nie zmienia to faktu, że do czwartku w żadnym razie nie zdążę.
Co gorsza, przyjąwszy maksymalny realny czas grania na godzinę dziennie, otrzymamy 166,6 roboczodni, czyli około 5,5 miesiąca. Tak więc z niezmiernym żalem przyznać muszę, że wbrew oczekiwaniom Pana Profesora wspomnianego wyżej utworu nie uda się w całości zagrać na czerwcowym koncercie.
Mam nadzieję, że niemożność ta nie wpłynie na naszą tak do tej pory dobrze układającą się współpracę i nie przekreśli mojej dalszej kariery pianistycznej. Ze swej strony dołożę wszelkich starań, aby nałożone na mnie zadanie mimo wszystko wykonać w najkrótszym możliwym czasie i myślę, że utwór ten będę w stanie zaprezentować przed osiągnięciem zgrzybiałej starości.
Z poważaniem
E. B
P.S.
Pisząc powyższe usprawiedliwienie nie sugeruję broń Boże braków w edukacji matematycznej Pana Profesora ani też słabego poczucia czasu, który wszak jest wielkością względną, choć mierzalną (pamiętam oczywiście Pańskie stwierdzenie, że najważniejszy w muzyce jest czas).
Uprzedzając zaś Pańską uwagę, że zamiast pisać do Pana, mogłabym spożytkować tenże czas na pracę przy instrumencie, spieszę wyjaśnić, że treść listu układałam w czasie oczekiwania na swoją kolej podczas pobytu w Urzędzie Stanu Cywilnego (w którym nota bene i tak nie udało się niczego za pierwszym razem załatwić), przelanie zaś go na papier zajęło mi minut 14 (ponieważ, i tu muszę się pochwalić, piszę 10-cioma palcami z szybkością co najmniej 120 znaków na minutę), co jak sądzę, wobec powyższych wyliczeń nie ma większego znaczenia.
Pozostaję z szacunkiem
E.B.
Pianista swoje przy instrumencie już odsiedział i teraz grywa a vista na przykład tak: