Wiolonczela
Spodobał mi się Nauczyciel! Jest młody, ale nie za młody, uczy już jakiś czas i w dodatku gra w orkiestrze. Ale najważniejsze, że od razu poznał się na mnie, od razu! Usiadł, zagrał i powiedział, że jestem świetna! Że równo gram , że mam piękny dźwięk i że ładnie wyglądam. Prawdziwy gentleman. Tylko trochę za krótko grał i za bardzo Ją chwalił moim zdaniem.
Powiedział Jej, że świetnie trzyma smyczek i że jest pod wrażeniem tego, ile nauczyła się sama. Pewnie z uprzejmości, ale ona zadowolona była jak zając w kapuście. Nie wiem z czego, bo wszystko jej trzeba tłumaczyć, jak dziecku. Jak siedzieć, jak mnie trzymać, jak trzymać smyczek. A ona jest w tym taka nieporadna jak dziecko. Hmm… tyle dobrego, że jest uparta i ćwiczy.
E.B.
Ale było fajnie!
Zaczynaliśmy od samiuteńkiego początku. Bo żeby dobrze zagrać, trzeba najpierw dobrze usiąść. Z wiolonczelą w objęciach, a raczej w kolanach. A potem trzeba złapać smyczek, też dobrze, co jest bardzo niewygodne. Środek ciężkości smyczka wcale nie jest na jego końcu, czyli przy żabce (fachowo to się nazywa „karafułka”, bardzo ładne słowo), tylko gdzieś w jednej trzeciej czy może jednej czwartej. I przez to smyczek ciąży w dłoni. Trzeba go oprzeć o struny, wtedy jest lepiej, ale i tak się wykrzywia i przesuwa. To nic, grunt to się nie usztywniać. To akurat podobno mi wychodzi, ale to mnie nie dziwi, lata ćwiczeń w nieusztywnianiu za mną.
No więc siedzę, ze mną Viola i smyczek. Można zacząć grać, na początek na pustych strunach.
Jeśli koniecznie chcecie posłuchać, to ja brzmię tak:
A tak brzmi Yo-Yo Ma:
Cóż, trzeba przyznać, że trochę mi jeszcze brakuje 😉