Czasem trzeba wpaść na sto pomysłów, żeby sto pierwszy okazał się genialny.
Czasem trzeba biec do utraty tchu, żeby móc pobiec jeszcze dalej.
Czasem trzeba coś zagrać tysiąc razy, żeby za tysiąc pierwszym razem zagrać bezbłędnie. A czasem ma się problem z uzyskaniem dobrego, mocnego, pełnego brzmienia.
-Za dużo powietrza w tym twoim graniu – powiedział mój Nauczyciel i niestety słyszałam, że ma rację. Podnosiłam trochę smyczek przy zmianach pozycji, albo zmianie kierunku smyczkowania, przez co następny dźwięk miał inną barwę i odzywał się ciszej.
Ćwiczyłam i ćwiczyłam, i rozpacz mnie ogarniała, bo ciągle było nie tak. Niedobrze. Brzydko. Miałam już dość, bolały mnie palce i bolało mnie ramię, ale się uparłam. Jeszcze raz, jeszcze chwilę, jeszcze pół godziny, mówiłam sobie, zaciskając zęby. Grałam. Aż nagle, ze zmęczenia, ręka po prostu opadła mi na struny. Oparła się całym ciężarem na smyczku. I to było to!
Czasem dopiero zmęczenie powoduje, że odpuszczamy, przestajemy kontrolować i pozwalamy, żeby nasze ciało zaczęło reagować i zachowywać się w sposób naturalny. Ze zmęczenia znikają napięcia i ręka układa się tak, jak powinna. Potem wystarczy to tylko zapamiętać.