Znowu gram

wiolonczela

E.B.

Uff, naprawione. Obejrzałam film (link poniżej), poczytałam trochę i jakoś się udało. Bardzo, bardzo ostrożnie tym razem. Znowu mogę grać, ale na razie mam dosyć własnych eksperymentów.  Na szczęscie w przyszłym tygodniu przychodzi Nauczyciel, wreszcie zacznę się uczyć porządnie i po kolei.

Wiolonczela

Znowu gram. Struna dotarła, jakimś cudem udało  jej się ją założyć i niczego więcej nie zepsuć. Podstwek się może odrobinę przesunął ale to wszystko, zresztą i tak tego nie usłyszy. Podobno niedługo  ma przyjść nauczyciel, może wybije jej z głowy cały ten pomysł z graniem.

Film o tym, jak bezpiecznie samemu zmienic strunę w wiolonczeli, skrzypcach czy altówce:

Katastrofa!

Wiolonczela

Wiedziałam! Wiedziałam, że tak będzie!

Nie chciało jej się zanieść mnie na strych, więc zostawiła mnie na noc w pokoju, pod otwartym oknem. W pokrowcu, ale co z tego, pokrowiec jest cienki a, skąpiradło, nie kupiła mi porządnego futerału. Noc była zimna, z okna wiało i wiadomo, poluzowały się kołki.

Rano jakby nigdy nic wyjęła mnie z tego nieszczęsnego pokrowca i patrzy, a tu struna G całkiem luźna.

– Coś taka zdziwiona? – myślę sobie, a w środku aż mnie trzęsie ze złości.

Podrapała się paluchami po rozczochranej głowie, wreszcie odkryła:

– kołki się poluzowały – mówi – ale czemu?

-Jak się miały nie poluzować – ja na to – skoro ktoś jest tak głupi, że nie wie jak drewno reaguje na zimno?

Ale oczywiście nie usłyszała, tylko usiadła do komputera, co stoi na biurku pod oknem. Nie przebrała się nawet, w nocnej koszuli siadła, widać jednak ją ruszyło. Szuka w tym kompie, szuka, a pazurami się po łbie drapie jakby ją insekty oblazły. No i znalazła, że pastę do kołków trzeba kupić.

-Wcześniej było myśleć – mówię – teraz to już za późno.

Widać też doszła do tego wniosku, bo pomamrotała coś pod nosem i poszła. Za chwilę wraca, patrzę, niesie kredę. Aha, jasne, to może nie jest najlepszy pomysł, ale ten jeden raz niech będzie. Natarła mi kołek kredą, nawinęła strunę i dalej kręcić. Kręci, kręci, aż mi lakier ścierpł, bo w ten sposób to sobie struny w gitarze można nawijać, tam kołki są malutkie, ale w wiolonczeli? Dokręciła do oporu, ciągle było za nisko, ale już niewiele.

-Delikatnie teraz, powoli – mówię. Ale gdzie tam! Przyłożyła się i jak nie zakręci! No i brzdęk, poszła G! Moja nowiutka, jeszcze nie rozegrana struna G!

I co teraz będzie?

E.B.

No i się spieprzyło. Zerwałam strunę.

Oj no, przecież nie specjalnie!

Skąd niby miałam wiedzieć, że aż tak szkodzi jej zimno? Zresztą takie tam zimno, ledwo parę stopni mniej niż w dzień.

Viola nocuje na strychu, bo tam jest w miarę stała temperatura. Tym razem jej nie wyniosłam, bo jakoś trudno mi było się z nią rozstać wieczorem. Po prostu lubię na nią patrzeć, lubię jej dotykać, lubię jak jest przy mnie, nawet kiedy nie gram. Rano wyjęłam ją z futerału i chciałam nastroić, ale kołek siedział zupełnie luźno i w ogóle nie trzymał struny. Znalazłam w necie różne sposoby na to, czym smarować kołki jeśli nie ma się gotowej pasty – kredą zmieszaną z mydłem, kredą i kalafonią, samą kredą, samą kalafonią itd. Sama kalafonia to zły pomysł, może zakleić kołki tak, że tylko lutnik będzie mógł je wyjąć, nie chciało mi się mieszać kredy z mydłem, zdecydowałam się na samą kredę. Pomogła.

Nie wiedziałam tylko, że ponieważ kołki wiolonczeli są o wiele grubsze niż gitarowe, to obracać je należy bardzo powoli i ostrożnie. Nawet ćwierć obrotu na raz to może być za dużo, a ja, jakby to powiedzieć… trochę przesadziłam. Struna tego nie wytrzymała i pękła, wydając przy tym łamiące serce brzdęknięcie.

Niestety, nauka kosztuje, w tym wypadku 188 zł + koszt przesyłki. Pewnie, można kupić chińskie struny za trzy dychy, ale równie dobrze można by naciągnąć kawałek drutu.

Rozważam zamówienie kompletu jakichś gorszych, tak na wszelki wypadek, ale mam nadzieję, że więcej już tak wypadek mi się nie przytrafi.

struna

Jak to się zaczęło

Wszystko zaczęło się w pewien czwartek. Jechaliśmy samochodem, Pianista i ja. Padał deszcz, nad górami unosiła się mgła, a my milczeliśmy, słuchając muzyki . Nie spieszyło nam się.
Za niewielkim, położonym u stóp gór miasteczkiem minęliśmy przejazd kolejowy, a chwilę potem skręciliśmy w błotnistą, pełną dziur, poprzecinaną korzeniami drzew drogę.
Zwolniłam. Niebo przesłoniły gałęzie świerków. Ich gęsty parasol sprawiał, że deszcz tutaj nie docierał, ale zrobiło się ciemniej, a nisko nad ziemią snuła się mgła. Zatrzymałam się na małym, kamiennym mostku, pod którym woda, ściśnięta kamiennym obramowaniem, kotłowała się i pieniła. Pachniało żywicą, mokrą ziemią i grzybami, a “O Come, Come Emmanuel” The Piano Guys mieszało się z szumem spływających ze zboczy strumyków.

W miejscu takim jak to ta melodia nie była czymś obcym, nie była hałasem, ale częścią lasu, wody i nas samych.

-Szkoda, że nie umiem grać na wiolonczeli – powiedziałam, kiedy muzyka umilkła – moglibyśmy grać razem.
Pianista uśmiechnął się tylko  jak to ma w zwyczaju i sięgnął po papierosa.
Pojechaliśmy dalej, ale ta myśl wciąż nie dawała mi spokoju.
-Szkoda, że nie umiem grać na wieolonczeli, moglibyśmy grać razem, myślałam.
-A właściwie dlaczego nie? – powiedziałam do siebie i kiedy dojechałam do domu byłam już pewna.

Nauczę się grać.

***

„Jeżeli mówisz że możesz, to możesz, jeżeli mówisz, że nie możesz , to nie możesz, więc sobie wybierz”

Jest!

E.B.

Jest wreszcie !

Pojechałam po nią wczoraj wieczorem. Droga wydawała się prosta, przygotowałam sobie karteczkę z nazwami ulic które mam minąć i strzałkami, gdzie mam skręcić. Tyle tylko, że karteczkę zostawiłam w domu. Skończyło się więc tak, jak zawsze, telefonem do Najlepszego:

-Czy możesz mi powiedzieć, gdzie jestem?

Po drugiej stronie usłyszałam znajomo brzmiące westchnienie, ale po krótkiej wymianie zdań udało nam się mniej więcej ustalić zarówno gdzie, jak i dokąd.

Pokręciłam się jeszcze chwilkę po okolicy i w końcu zaparkowałam w pobliżu poszukiwanego numeru.

Weszłam do pracowni, pachnącej drewnem i lakierem, pełnej skrzypiec, altówek, smyczków i lutniczych narzędzi.

Stała pod ścianą, taka, jak sobie wymarzyłam. Rudobrązowa jak świeżo wyłuskany kasztan. Lśniąca w świetle świec i naftowych lampek. Taka młoda. Taka piękna.

-Proszę spróbować, powiedział Lutnik podając mi smyczek.

Smyczek trzymałam po raz drugi w życiu, ale przeciągnęłam nim po strunach, a ona zagrała. Czystym i głębokim dźwiękiem, zupełnie nie przejmując się moim brakiem umiejętności. – Zaakceptowała mnie, pomyślałam i w tym momencie ją pokochałam.

Wiolonczela

No nie, tego się nie spodziewałam. Kobieta. Dorosła. Właściwie to prawie stara, starsza ode mnie. Co jej przyszło do głowy, żeby mnie kupić? Czego ona się spodziewa? Że będzie grać? Nie wiem, czy bardziej chce mi się śmiać, czy płakać.

Weszła do pracowni i od razu było widać, że jest w takim miejscu pierwszy raz. Gapiła się na instrumenty wytrzeszczając oczy i rozglądając się dookoła z głupią miną, a potem zaczęła pytać. O wszystko, nawet o to, jak trzymać smyczek! Ona nic nie umie, kompletnie nic! Lutnik zlitował się nad nią i dał jej pudełko kalafoni. Niech ma, skoro nic nie ma – nie powiedział tego na głos, ale jestem pewna, że tak pomyślał.

Potem wcisnął mnie w ciasny pokrowiec i zaniósł do samochodu. Pojechałyśmy, nie wiem dokąd, ale na miejscu byłyśmy kiedy już dawno zrobiło się ciemno. Pierwszą noc spędziłam na strychu…

Jak wybrać wiolonczelę

Jak wybrać wiolonczelę?

Teoretycznie można samemu. Wtedy, po pierwsze, trzeba ustalić rozmiar – ja mam 158 cm wzrostu i wiolonczelę 4/4, ale ważna jest też długość ramienia i rozpiętość palców. Jeśli masz wzrost 152 i więcej, długość ramienia co najmniej 60 cm i rozpiętość palców liczoną od czubka małego do wskazującego palca co najmniej 15 cm, to 4/4, będzie prawdopodobnie dobrym rozmiarem.

(dokładniejsze wskazówki w j.ang. tutaj: http://musicshowcaseonline.com/cello_sizing.asp)

Po drugie dźwięk – dobra wiolonczela powinna mieć, co oczywiste, piękny dźwięk. Dobra wiolonczela śpiewa nawet w niezbyt wprawnych rękach. Tak jak moja.

Jasne, ale jak to sprawdzić przez internet? Ba, jak to sprawdzić w sklepie, jeśli nigdy w życiu nie miało się w ręku smyczka?

Teoria jest taka : dobra wiolonczela ma profilowane boki z litego drewna, hebanową podstrunnicę i kołki, podstawek z klonu, jest klejona na gorąco i przygotwywana do gry przez lutnika.

Tyle, że tego też nie sprawdzisz przez internet, bo napisać można wszystko.

Jakimś wyznacznikiem jest cena, przyzwoite instrumenty zaczynają się powyżej 2 tys. złotych, ale lepiej, jeśli masz co najmniej trzy. Pięć i pół na początek też nie będzie złym założeniem. Górna granica… czy ja wiem? Podobno są instrumenty za milon dolarów, ale chwilowo nie dysponuję, więc nawet się nie przyglądam.

Jeśli kupisz tani instrument, tylko ze względu na cenę, może się okazać, że nie wydobędziesz z niego dobrego dźwięku, nie dlatego, że nie potrafisz, ale dlatego, że się nie da. Będziesz się z nim zmagać, a w końcu być może całkiem się zniechęcisz.

Dobrą wiadomością jest to, że porządny akustyczny, instrument nie traci na wartości, więc nawet jeśli zdecydujesz, że nie chcesz grać, będziesz mógł go sprzedać za tyle, ile go kupiłeś.

A wiolonczele elektryczne?
A chce Ci się targać wszędzie ze sobą kolumny i wzmacniacz? I co będzie, jeśli wyłączą prąd?

Jak już przyswoisz tę całą teorię, to przejrzyj oferty sklepów muzycznych, ogłoszenia prywatne i Allegro. Poczytaj opisy, pooglądaj obrazki.

A potem znajdź wiolonczelistę, nauczyciela albo lutnika, który pomoże Ci dobrać rozmiar i ocenić jakość instrumentu. Albo zrób to od razu, zaoszczędzisz czas.