Wiolonczela
Podobno niedługo pojadę. Nie wiem jeszcze dokąd, ale z pewnością będą tam dzieci. To niestety zawsze są dzieci. I pomyśleć, że kiedyś marzyła mi się wielka scena i najsłynniejsze orkiestry! Koncerty, oklaski, światła rampy,kosze kwiatów i oczywiście On – Mistrz i Wirtuoz. Miał trzymać mnie pewnie, dotykać delikatnie i umiejętnie, miał mnie pielęgnować, dbać o mnie i nigdy się ze mną nie rozstawać. Nie, nie narzekam, skąd, ale te dzieci… aż cierpnie mi skóra. Pół biedy jeszcze, jeśli będą grać, ale co będzie, jeśli skończę porzucona w jakimś kącie, odrapana, bez strun. Strach pomyśleć. No nic, i tak nie mam na to wpływu, martwieniem się niczego nie zmienię. Trzeba czekać i być dobrej myśli.
Ja, czyli EB.
Czekam od dwóch miesięcy. Miała być gotowa pod koniec wakacji, w zeszłym tygodniu, w następną sobotę, ale ” mam bardzo dużo zamówień”, „chciałbym jeszcze trochę na niej pograć i dobrze ją przygotować”, a ja wciąż czekam. Wygląda jednak na to, że już niedługo po nią pojadę. Zamieszka ze mną, będę mogła na nią patrzeć, będę mogła jej dotykać, będę mogła na niej grać. Wyobrażam to sobie codziennie – biorę smyczek do ręki, bezbłędnie (ok, niech będzie że prawie bezbłędnie) trafiam w nuty i gram. Kiedy przyjedzie Pianista będę już mogła zagrać z nim pierwszy utwór, a na Boże Narodzenie nagramy kolędy. Na razie oglądam na YT lekcje dla początkujących i przeglądam nuty. Wiolonczelo, przybywaj!